poniedziałek, 19 sierpnia 2013

      no tak, wczoraj to jakby padłam..... nie miałam siły nawet na pisanie... myślałam, że po prostu umrę z przejedzenia.... to się nazywa restaurant day, czy jakoś tak czyli różni ludzie, niekoniecznie restauratorzy, w różnych miejscach, zapraszają na swoje pokazowe potrawy... rozpoczęliśmy od czekoladowych pyszności mufinkowych, z sokami, robionymi na naszych oczach...potem dla odmiany trochę kuchni meksykańskiej, z kawałkami kaktusa i piekielnym czerwonym sosikiem...powrót do mufinek, ale z warzywami i łososiem - bardzo ciekawy zestaw...., dla równowagi zagryzione ciastem czekoladowym z orzechami i miodem....a potem... no cóż...przepyszne wegańskie jedzonko, bez gotowania.... lazania, jakieś coś....i coś.....i coś..... ;-)
nie wiem co to było....wyglądało dziwnie...i smakowało znakomicie - w dość starym domu, na górce, z zabytkowym piecem żeliwnym..... bardzo ciekawi ludzie - ameryka południowa...
i nowe twarze...ognistorude włosy.....interesujące osoby, mówiące w kilku językach...oslo jest bogate w osobowości....
    no tak, ale po jedzeniu rawfoodowym, czas na suszi w biurach do wynajęcia..... i lampkę świetnego włoskiego wina, w pozycji półleżącej na kanapie....ten luz.... ciągle jeszcze jesteśmy w mieście - plac koło ratusza - z kuchnią pakistańską,  - ale już bez nas, na ogromnej scenie gwiazdy z bliskiego wschodu....wspaniale poubierane kobiety....kolory, biżuteria...jak z tysiąca i jednej nocy, mężczyźni o mrocznej urodzie... i niesamowite chmurzyska na niebie, i znowu - obłędne światło zachodzącego słońca, w połączeniu z chmurami i niebieskim niebem...czasami zastanawiam się, czy to się dzieje naprawdę.... tramwajka do domu... lampka martini... życie jest piękne....wczoraj byłam o tym święcie przekonana...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz