niedziela, 6 października 2013

...długa przerwa...nawet bardzo długa...znowu oslo...znowu mam dużo czasu, dużo zwiedzam... chociaż wolałabym dużo pracowac i zarabiać.... mądrzy ludzie twierdzą, że jeżeli "zrobił się" czas dla mnie...to widocznie tak ma być ;-) ,  i tej wersji będę sie trzymać
      jest środa, zwykły dzień - a na aker bryge koncert orkiesty wojskowej i bębniarzy z...korei...
dwa okręty wojenne stoją w porcie, na miejscu "pływajacego miasta" czyli promu, grupki marynarzy i oficerów koreańskich chodzą po mieście...tak przyglądałam sie w czasie koncertu - bardzo młodzi chłopcy...prawie dzieci...ciekawe, czy dla nich to nobilitacja, służba na takim okrecie, czy raczej przymus wojskowy....jak odbierają tak kompletnie różny kraj i ludzi... na koreańskim okręcie jest rozwieszona płachta w dziwnym, czyli norweskim języku  - coś o 60 rocznicy wojny koreańskiej...i podziękowaniach dla norwegii... nie mam pojęcia co chodzi, ale szykują jakiś wypasiony bankiet na pokładzie...perkusja, klawisze, gitara akustyczna, basowa i klarnet...tyle wychwyciłam, ale brzmiało pięknie ...:-)
        no własnie, w temacie koncerty - zupełnie przypadkiem (JAK ZWYKLE), trafiłam na otwarcie wystawy o odżywianiu się ludzi na świecie, zresztą - przy aker brygge, w centrum nobla...przeprowadzono  - z tego co zrozumiałam- eksperyment, w - kilkudziesięciu rodzinach na całym świecie, ile, czego i za ile dolarów zjadają w ciągu tygodnia.... różnice - oszałamiające...
najdrożej jadła  piecioosobowa rodzina w norwegii - ponad 700 dolarów, ..
najtaniej - rodzina gdzieś w  czadzie, w afryce...1,29 dolara na 6 osób...!!!!!!!!!!!!!???????????
 a jednak, to mozliwe, polska rodzina - jakies 157 dolarów, amerykańskie - przeciętnie 330 - 380, afryka czy ameryka poludniowa - kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt dolarów...no i - co jedzą.... wystawione na stołach i szafkach produkty zjadane i wypijane....szok... to najtańsze jedzenie, to jednocześnie - najzdrowsze - warzywa, owoce, zboża, troche mięsa, troche ryb, woda..... te najdroższe - to tzw. gotowce, mrożonki, pizze, słoiki, coca - cola, zapakowane mięso, puszki, słodycze - samo zdrowie...duzo folii, plastiku, aluminium....wszystko wysokoprzetworzone... odrobina owoców i warzyw....i teraz pytanie - czy my na pewno idziemy w dobrą stronę? czy taki kierunek rozwoju naszego zycia jest dla nas najlepszy? czy chcemy coraz wiecej pracowac, zeby - tak naprawdę - coraz gorzej żyć? jeść? pić?....i śmiecić?... i - tak naprawdę, to najbardziej uśmiechnięte, wielodzietne, ciepłe i - że tak powiem - rodzinne rodziny ;-) - to te, które żyły najprościej i najtaniej... żeby było zabawniej, one też są zapewne najzdrowsze...
            oglądając wystawę, bardzo elegancką starszą panią, która prowadziła otwarcie, świetny zespół jazzowy, który grał krótki koncert, pijąc sok jabłkowy z lampek do wina, to naprawdę z dużą sympatia myślałam o norwegach, ich podejściu do ekologii itd.... a póżniej pani prowadząca zaprosiła wszystkich na krótki poczęstunek...i czar prysł...owszem - była sałatka z pomidorów, i z ziemniaków, ale był też nadziany na rożen mały baranek.... :-( co biorąc pod uwagę mój wegetarianizm...zepsuło wszystko....

sobota, 31 sierpnia 2013

            piękne sobotnie popołudnie, szaro i deszczowo, ;-) ale jeszcze w miarę ciepło... za jakieś trzy dni lecę do domu...na jakis czas...przede mną bardzo trudne decyzje i rozmowy, wynajęcie mieszkania, znalezienie nowego domu dla psa, sprzedanie samochodu...ciężkie klimaty...cały czas zastanawiam się, czy to dobra decyzja, czy poradzę sobie, znajdę pracę itd....a może jestem już za stara, na taką przewrotkę w życiu... ale - jak nie teraz, to kiedy?
        .... masażysta z rumunii, bardzo słabo widzący, który spokojnie poradził sobie w hiszpanii, a teraz w norwegii, zresztą znakomity...ten to ma dopiero trudno, i - daje radę, najpierw w wieku 19 lat do hiszpanii, dwa lata temu decyzja o norwegii, i od jesieni tutaj... spokojnie - uczy sie kolejnych języków, organizuje sobie pracę, reklamę itd....można... co człowiek - to historia, roześmiana i rozgadana rosjanka, wyglądająca na trzydzieści parę lat, od 15 lat w norwegii, jedzie odebrać z dworca córkę - 29 lat, druga -27....a ona własnie obchodzi 50....?! dlaczego z dwiema dorastającymi córkami wyemigrowała? co musiała zostawić? zaryzykować?
      no to ja jestem w komfortowej sytuacji - syn dorosły, męża brak -  wolna jak ptak....dogadam się w paru językach...co prawda nie w norweskim...jeszcze, :-),  ale...zaczęłam już naukę, będzie dobrze...mam kilka fajnych zawodów i - umiejętności...więc skąd ten strach...zmiany? postawienie wszystkiego na jedną kartę? zaufanie sobie, zaufanie ludzim i...nazwijmy to - losowi? czy po prostu łatwiej jest siedziec w swoim ciepłym bagienku, nawet, jak nie pachnie za ładnie - ale jest swoje, znane, więc w miarę bezpieczne, przynajmniej wiadomo, na co trzeba uważać, i przed czym się bronić, a tutaj - otwierają się możliwości wyjścia na twardy grunt, na słońce, przestrzeń - może być tak, jak zawsze marzyłam....i co wtedy? szczęśliwa kobieta? a na co będę narzekać? o czym marzyć?, czym wzbudzać współczucie i podziw dla dzielnej matki -polki?! ufff...ryzykowne...;-) , a jak się nie uda? co ludzie powiedzą? kto się będzie śmiał? czy będę mogła wrócic do starego życia? i... czy będę chciała?
nie wiem... wiem, że nie jest to najłatwiejszy moment w moim zyciu - i no właśnie - jadę do domu, czy - może powinnam juz myśleć, że tutaj jest mój dom....?
      
        
      

czwartek, 29 sierpnia 2013

jak minął wam dzień zwierciadła..... co swojego zobaczyliście w innych ludziach....
ja - lekceważenie, pobłażliwy uśmiech wyższości, wykorzystywanie, złe traktowanie, upokarzanie, brak szacunku dla czasu i potrzeb innych ludzi, wahania nastrojów, wielkie oczekiwania, arogancję i żałosne próby manipulowania... manipulowania poczuciem winy i obowiązku, postawienie w sytuacji bez wyjścia, groźby, olewanie, wsparcie, uśmiech i dobre słowo...na szczęście mniej więcej w tej kolejności...jednego dnia...od różnych ludzi - jeżeli w majowskim dniu zwierciadła odbieramy od ludzi to, co sami dajemy... to jest ze mnie kawał żałosnego skurwysyna, z przebłyskami dobrych intencji....prawdę mówiąc, bardzo ciężko było jakoś przetrwać...
współczuje wszystkim, którzy mieli ze mną kiedykolwiek do czynienia...przepraszam 

środa, 28 sierpnia 2013

        no i - dziwnym zbiegiem okoliczności - środa...ciągle obiecuję sobie, że będę pisać codziennie, chociażby tylko chwile, ale codziennie...ale....własnie...
jakieś 5-6 tygodni temu, podczas łażenia, dla odmiany, po porcie jachtowym - jedynej radości naszego żeglarskiego serca, ;-) , zostaliśmy wciągnięci na jakiś stary jacht motorowy, w celu dołączenia do imprezy... po prostu - bardzo sympatyczny wielki norweg wyciągnął ręce ku nam, mówiąc coś w dziwnym języku, znaczy norweskim, na szczęście po angielsku już zrozumieliśmy, sympatyczna para, która siedziała obok nas znalazła się tam w ten sam sposób :-), a imprezka była bardzo spokojna - po piwku, krewetki z cytryną,  z okazji piątku, było miło i sympatycznie... obiecaliśmy, że pojawimy się lepiej przygotowani... jacht a raczej łódź motorowa okazała się być wynajęta - a norweg, zresztą nie ten, który nas zaprosił, po prostu na niej mieszka - centrum miasta, u góry "pokój" z telewizorem, tarasik i kuchnia,pod pokładem sypialnia i łazienka - co prawda, tylko taka awaryjna, bo ogólnie, to trzeba korzystać z łazienki w porcie...i - okazuje się, że w ten sposób mieszka całkiem sporo ludzi, i to również zimą...co prawda ogrzewanie jest drogie, ale - wszędzie trzeba za to płacić...
          a zaczęłam o tym, bo na zakończenie dostaliśmy informacje, że party jest co piątek, możemy wpadać...no to w piątek wpadliśmy z 0,7 przywitani szeroko otwartymi ramionami ;-), tak sobie pomyśleliśmy, że wchodząc na dowolnie wybrany jacht, z wkładem własnym 0,7 białej - bylibyśmy przyjęci z radością... jakie to życie jest proste, szczególnie w norwegii, gdzie lubią imprezować, jak piją to do gwoździa, wódka jest bardzo droga, a wieczorem można ją kupić tylko w knajpie... dziwny kraj...prawie prohibicja...a wracając do tematu - posiedzieli pogadali, zobaczyli duży nowy jacht motorowy, malutką starą żaglówkę, (tutaj 9 metrów, to malutka), i utknęło mi w pamięci piękne zdanie, powiedziane przez norwegów o norwegach : jesteśmy leniwi, ZA dużo pieniędzy i możliwości, i właściwie nic nie trzeba... dobre...
 no i ten norweg "wciągający", o raczej południowej urodzie...
 nawet przez moment pomyślałam...,że... ale nie , to nie mogłoby się udać... przepaść kulturowa i językowa, i....nieważne.... ale lubię jak iskrzy :-)
i znowu masaż, i wyciszenie na szczycie góry, czy raczej górki na wysepce.. bo to tak, jak już się kupuje  bilet tygodniowy na wszystkie środki transportu miejskiego, to - trzeba to wykorzystać, i - np. popływać dla odmiany promami...
z tematów kulinarnych, to po powrocie z wyprawy wysepkowej czekała na mnie  pyszna "paciaja" z banana, avokado i limonki, galaretka truskawkowa z owocami, i cała blacha zapiekanki warzywnej...mniam, mniam pycha... polecam pieczone fenkuły...:-)


niedziela, 25 sierpnia 2013

       i wzięła się i zrobiła niedziela....nie mam pojęcia kiedy...pewnie tuz po sobocie..;-) niby niewiele - niestety ciągle jeszcze pracuję - a nie ogarniam się czasowo... we wtorek spotkałam się  - o poranku - w środku nocy, czyli o 9.30 z polką, która od 2 lat mieszka w oslo... młoda dziewczyna, świetnie wykształcona, jej partner pochodzi z rumunii, mieszkają w pięknie zrobionym mieszkanku w suterenie,  wiem, ze określenie "suterena" nie jest specjalnie atrakcyjne, ale naprawdę sympatyczne, ponad 40 metrowe dwupokojowe mieszkanie w centrum oslo - to jest coś fajnego, oczywiście - wynajęte, i tu pojawia się dość dziwny, jak dla mnie fenomen tego miasta - mnóstwo ludzi mieszka w wynajętych mieszkaniach, albo pokojach... i ja nie mówię tutaj o studentach czy młodych małżeństwach, tylko o bardzo dorosłych, pracujących osobach... w jednym mieszkaniu, mieszka np. dyrygent po pięćdziesiątce, młoda amerykanka i para francuzów..?!  każdy ma swój pokój, wspólna kuchnia i łazienka...obok dunka i francuzka, i np. polka i rumun, notabene informatyk wysokiej klasy...baaaaaaaaaaaaaardzo dużo ludzi ze starego bloku wschodniego spotykam w tym mieście - inteligentnych, wykształconych, którzy szukają swojego miejsca w NORMALNYM świecie, strasznie to smutne... a tak na marginesie, jak to na szybko policzyliśmy, co ósma osoba na ulicy oslo  to ...polak....:-(
       co dalej... dalej to pani w gabinecie, u której zauważam pozytywne zmiany po - mam taką cicha nadzieję - kilku moich zabiegach refleksoterapii, to mi daje dużo radości :-) , i rozpoczęta dieta oczyszczająca niesamowitej norweżki.... piękna kobieta, szczególnie wewnętrznie, z ogromna wiedzą i inteligencją....zwiedziła pół świata, w każdym miejscu wchodząc do kuchni i poznając smaki - zresztą od ponad 30 lat jest wegetarianką... nie wiem dlaczego, ale fascynują mnie ludzie, którym o coś chodzi, ludzie z pasją - a ona ma potężny wewnętrzny ogień i pęd do działania i tworzenia, jak już zapewne wspomniałam - tutaj jest mnóstwo interesujących osobowości, albo - mam talent do ich poznawania ;-)
    przez - ZAPEWNE - zupełny przypadek byłam na spotkaniu ludzi, którzy zawiązali coś w rodzaju komuny ekologicznej, czyli wspólnie uprawiają warzywa w gospodarstwie ekologicznym... każdy musi odpracować jakąś ilość godzin, i za niewielką odpłatą raz na dwa tygodnie dostaje wielką torbę warzyw..centrum oslo, dom, ludzie parkują swoje rowery :-) , i odbierają z okna duże płócienne torby z wystającymi liści pora, selera, buraków itd...szkoda, że nie miałam aparatu... tuz obok w dość ekskluzywnym centrum handlowo - restauracyjnym było spotkanie otwierające - pyszne wegetariańskie jedzonko, koncert skrzypcowy - solista, na naprawdę niezłym poziomie, potem wokalista z gitarą i basista, i na koniec DJ... zwróciłam uwagę na trzy rzeczy:
1. żeby zapisać się do pracy na - nazwijmy to farmie ekologicznej - jest 300 osób oczekujących w kolejce ;-)
2. w sali spotkania był - oczywiście uszykowany kącik dla dzieci, z kredkami, plasteliną i rysowankami, i dzieci podchodziły, bawiły się i - UWAGA - sprzątały po swojej zabawie, łącznie z odkładaniem plasteliny kolorami... od ponad 20 lat pracuję z dziećmi, zdarzały się takie fenomeny, ale wszystkie?!
3. wszyscy ludzie, w różnym wieku, o różnych kolorach skóry, mówiący w różnych językach byli spokojni i uśmiechnięci, życzliwi sobie, nawet jak przez chwile zrobiła się ogromna kolejka po jedzenie
...i po czwarte dodatkowe - widok pewnie kilkudziesięciu osób z szarymi płóciennymi torbami, z wystającą zielenina i uśmiechem na twarzy - naprawdę budujący...
jako bonus - jazda z górki na bagażniku roweru, z kompletnym brakiem widoczności, wjazdami na trawniki, przejazdami przez ruchliwe ulice, wkręceniem spodni kierującej w łańcuch...i takie tam inne atrakcje ;-) to ciekawe miejsce...
ale się rozpisałam.... a to dopiero czwartek...;-)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

      no tak, wczoraj to jakby padłam..... nie miałam siły nawet na pisanie... myślałam, że po prostu umrę z przejedzenia.... to się nazywa restaurant day, czy jakoś tak czyli różni ludzie, niekoniecznie restauratorzy, w różnych miejscach, zapraszają na swoje pokazowe potrawy... rozpoczęliśmy od czekoladowych pyszności mufinkowych, z sokami, robionymi na naszych oczach...potem dla odmiany trochę kuchni meksykańskiej, z kawałkami kaktusa i piekielnym czerwonym sosikiem...powrót do mufinek, ale z warzywami i łososiem - bardzo ciekawy zestaw...., dla równowagi zagryzione ciastem czekoladowym z orzechami i miodem....a potem... no cóż...przepyszne wegańskie jedzonko, bez gotowania.... lazania, jakieś coś....i coś.....i coś..... ;-)
nie wiem co to było....wyglądało dziwnie...i smakowało znakomicie - w dość starym domu, na górce, z zabytkowym piecem żeliwnym..... bardzo ciekawi ludzie - ameryka południowa...
i nowe twarze...ognistorude włosy.....interesujące osoby, mówiące w kilku językach...oslo jest bogate w osobowości....
    no tak, ale po jedzeniu rawfoodowym, czas na suszi w biurach do wynajęcia..... i lampkę świetnego włoskiego wina, w pozycji półleżącej na kanapie....ten luz.... ciągle jeszcze jesteśmy w mieście - plac koło ratusza - z kuchnią pakistańską,  - ale już bez nas, na ogromnej scenie gwiazdy z bliskiego wschodu....wspaniale poubierane kobiety....kolory, biżuteria...jak z tysiąca i jednej nocy, mężczyźni o mrocznej urodzie... i niesamowite chmurzyska na niebie, i znowu - obłędne światło zachodzącego słońca, w połączeniu z chmurami i niebieskim niebem...czasami zastanawiam się, czy to się dzieje naprawdę.... tramwajka do domu... lampka martini... życie jest piękne....wczoraj byłam o tym święcie przekonana...

sobota, 17 sierpnia 2013

    23.05, w piekarniku zapiekanka..... mniam mniam...chyba pychota.... możliwe, ze przesadziłam z papryczką habanero...wiec nie wiem, czy dam radę zjeść... ale frajda była niezła...: ziemniaki, marchewka, karczochy, papryka czerwona, zielona, chili, pomidory, cebula, pieczarki,  cukinia, brokuły....i to wszystko zalane "dipem" - oliwa z oliwek, olej kokosowy, tymianek, majeranek, zioła prowansalskie, 3 ząbki czosnku, i jedna malutka papryczka habanero.....i sól.... mniam, mniam mniam... jeszcze jakieś 20 minut, i zjem...albo nie... ale pachnie - nieziemsko....;-)
dzisiaj dzień rozpusty - najpierw młode ziemniaki z masełkiem, ubite z solą i majerankiem, żółta fasolka, pomidory z cebulką, rukola, papryka i marchewka na parze - takie typowe śniadanie....potem basen, spacer nad jeziorem, jagody w lesie....potem uczta owocowa po wizycie w sklepie u araba....takie avokado zmiksowane z bananem, pomarańczą ...z paroma kroplami cytryny..... a potem kaki zwane persymoną,  i tamarillo i  świeże figi ....a mówią, ze wegetarianie nie wiedzą co tracą....;-)
 no i teraz....zapiekanka... jeszcze chwila...cała blacha jedzonka...
zapewne ten dzisiejszy pęd do kulinarnego  dogadzania sobie  ma jakieś podłoże psychologiczne, erotyczne, medyczne, i bóg wie jeszcze jakie...ale prawdę mówiąc, mam to w dupie, idę jeść ;-)